Mustangiem na V zlot

Czyli jak instynkt stadny wpływa na umocnienie mojej pasji. Relacja autorstwa naszego klubowego kolegi yoozeq.

Prolog:
Raz w roku przychodzi taki okres, kiedy już wszyscy mają dosyć zimy i chcą zrobić coś co sprawia im dużą przyjemność. Tak też było w moim przypadku i po bardzo długiej zimie i równie długim kolejnym remoncie mojego klasyka myślałem tylko aby udać się w jedno miejsce… do Smardzewic. Ta nigdy dotąd nieznana mi miejscowość jawiła się jako najbliższy cel do osiągnięcia przez nasz zespół – ja + Mustang. Tydzień przed zlotem myślałem jeszcze czy aby uda się tam dojechać bez opon zimowych, czy dam radę… Na szczęście pojawił się mały promyk słońca i wszelkie obawy minęły.

Na A2:
Trasa wydawała się dość prosta… z Gniezna do autostrady A2, a dalej to już jakoś będzie bo umówiłem się z kilkoma osobami na spotkanie na autostradzie i wspólny dojazd na zlot. Kiedy wszedłem do garażu, aby odpalić swojego ulubieńca serce mi drżało bo przecież dzień wcześniej jeszcze poprawiałem zapłon, wymieniałem ssanie z ręcznego na automatyczne, regulowałem świece.. Czy odpali na zimno czy od początku zaczną się schody… Odpalił i to dziarsko ! Odetchnąłem z ulgą i wyruszyłem razem z kolegą w kierunku A2. Trasa mijała szybko i przyjemnie, nawet nie wiem kiedy spotkaliśmy się już na pierwszym postoju z kolejnym konikiem i jego załogą. Razem pognaliśmy w kierunku stacji paliw gdzie mieliśmy jeszcze jedno spotkanie i tak uzbierały się już trzy mustangi jadące w tym samym celu. Na stacji stwierdziłem jeszcze tylko, że bak pełen można gnać… Tu może zrobię dłuższą pauzę bo jak o tym myślę to mi się już śmiać chce. Stwierdzenie „ ja mam pełen bak.. jedziemy ” padło ze 100% pewnością i co… Kilka kilometrów później na szczęście tuż przed zjazdem mój koń zaczął „prychać”, zwalniać i kaprysić… ostatecznie zatrzymał się i zgasł… Hm… co się stało… może zapłon…, maska w górę i rozpoczęła się procedura poszukiwania usterki samochodu… Bieganie do samochodu, z samochodu do silnika i znów do samochodu… tak minęło z pięć minut nim za moim czarnym klasykiem zamigotało coś na niebiesko… Tak to byli oni.. Jak zawsze gotowi by pomóc, jeśli wiecie co mam na myśli. W iście prezydenckiej asyście zepchnęliśmy auto na miejsce postoju i rozpoczęły się negocjacje. A z tego wszystkiego zapomniałem napisać, że usterką okazał się… brak paliwa… Tak mam teraz głupią minę, jednak pukanie palcem w bak dało jednoznaczną odpowiedź, bak pusty, powiesił się pływak. No nic wracając do tematu jeden punkt i 150 zł za brak oznakowanego postoju na A2 okazał się chyba dobrym rozwiązaniem, a kolega który dojechał do nas z dostawą paliwa uratował całą sytuację. Dzięki Wam za pchanie, paliwo, po prostu za pomoc ! Od tego momentu już wiedziałem, że ten wyjazd zostanie w mojej pamięci. Co do wskaźnika to sam się naprawił, jak to w klasykach bywa, było i nie ma. Dalej nieśpiesznym tempem dojechaliśmy do kolejnego celu podróży browaru w Piotrkowie Trybunalskim.



Browar:

Jeśli jest jakieś miejsce, które zawsze chciałem zobaczyć to właśnie to, miejsce w którym produkuje się złoty trunek – piwo. Tak jestem domowym piwowarem może nawet bardziej domowy niż Sunny który jechał z nami w konwoju bo on to już tak wiecie profesjonalnie domowo warzy piwo. Ale do tematu, dojechaliśmy do browaru gdzie powstaje piwo Cornelius. Pewnie jak pomyszkujecie w swoich sklepach znajdziecie je na półce – takie z kogutem. W browarze ubrali nas w kosmiczne kostiumy łącznie z czepkami i zaczęliśmy długą podróż w świat piwa. Było bardzo ciekawie a w szczególności przypadły mi do gustu stare urządzenia do produkcji piwa wykonane z miedzi, stylowe. Po prześledzeniu całego procesu zarząd przygotował dla nas niespodzianki – uwierzcie mi kto nie miał klasyka chyba miał problem aby je zmieścić w bagażniku.. Ja jeszcze wraz ze swoim Mustangiem osiągnąłem sukces indywidualny… nagrodę i wyróżnienie dla najpiękniejszego Mustanga odwiedzającego browar. Stoi już w godnym miejscu na półce. Dziękuję trochę mnie to pocieszyło po awarii na „A2” tym bardziej, że było z czego wybierać bo z około 25 przepięknych Mustangów.




Smardzewice dzień 1:

Miejscowość docelową osiągnęliśmy już w całkiem sporym konwoju. Upragniony wjazd na parking pod hotelem, a potem krótki odpoczynek, rozlokowanie się w pokoju no i kolacja – taki plan. Po przyjeździe spotkała mnie jeszcze bardzo miła niespodzianka w postaci poczęstunku pewną pysznością w płynie i oficjalne powitanie przez komitet. Kolacja była dobra, a jeszcze lepsze pogaduchy po niej. Miłe towarzystwo znane nam wszystkim tematy i dużo śmiechu to chwila odprężenia na którą oczekiwałem. Trzeba było tylko uważać bo jutro dzień zero czyli dzień atrakcji i rajdu.

Smardzewice dzień 2 do kolacji:
Piękna pogoda, słońce idealnie na rajd. Po śniadaniu do aut i śmigamy. Trafiliśmy do grupy trzeciej z czterech. Grupy gdzie nie było klasyków…, na początku myślałem sobie, cóż fajnie jedyny klasyk, będzie godnie się prezentował w takim towarzystwie. Tu się znowu uśmiecham bo Romek prowadzący naszą grupę dał nam dużo radości! Na początku myślałem na pierwszej nawrotce, że tak ma być, że chce zobaczyć kto jedzie, i żebyśmy my też widzieli. Okazało się, że się pogubiliśmy…, a już po chyba czwartej nawrotce ja już się zupełnie zgubiłem… Duże nowe silniki poszły do przodu i na jednej z krzyżówek już stałem sam nie widząc żadnego Mustanga przed sobą. Krótko stwierdziłem do pilota wracamy… i wróciliśmy do hotelu. Akurat ostatnia grupa jechała na rajd i to z klasykami. Pomyślałem może dołączymy… Jak to w życiu bywa nie dołączyliśmy choć potem trochę żałowałem… Ten dzień spędziłem na ławce czerpiąc energię ze słońca i rozpracowując zawartość swojego bagażnika. Co chwilę było tylko słychać gdzieś w oddali bulgotanie silników jadących wzdłuż zalewu. Było pięknie a w perspektywie jeszcze kolacja.


Smardzewice dzień 2 kolacja:
Kolacja pyszna, było dużo zabaw i konkursów dla dzieci – bardzo fajnie bo też mam szkraby choć ze mną nie były. A co potem… co potem? A to już zostawię dla siebie! No może tylko powiem tyle że było dużo zabaw i konkursów dla dużych dzieci !

Smardzewice wyjazd:
Szum…, szum…, chyba nawet biały szum w głowie.. – tak mawiał jeden z moich profesorów Ach ten bagażnik…, dobrze że w nim była jeszcze inna niespodzianka energetyki! Kilka łyków reanimacja, krótka wymiana poglądów przy klasykach, śniadanie i wyjazd. Do wielkopolski znowu pomykaliśmy sobie godnie małym konwojem bardzo spokojnym tempem, a w mojej głowie szumiały echa całej imprezy i jedna myśl… trzeba nalać paliwa !

Chciałbym tylko dodać jeszcze na końcu podziękowania dla ekipy z którą jechałem czyli.
Dzięki Sunny, konrada83, Black Roush oraz Waszym załogą za pomoc !

3 komentarze do “Mustangiem na V zlot

  • 25 kwietnia 2013 o 23:06
    Permalink

    Z przyjemnością pchało się tak zacnego staruszka 😉
    Polecam się na przyszłość 🙂

    Pozdrawiamy z Magdą 🙂

    Odpowiedz
  • 26 kwietnia 2013 o 08:34
    Permalink

    jak czytam ten artykuł, mam ogromnego rogala na twarzy 🙂

    Odpowiedz
  • 26 kwietnia 2013 o 12:59
    Permalink

    buuuu a ja tylko piątek zaliczyłem 🙁 no cóż ale już od piątku było wyśmienicie więc ducha zlotu poczułem 😉

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

%d bloggers like this: